Pracujesz na umowie innej niż umowa o pracę? A co się stanie, kiedy na przykład złamiesz nogę? Pracodawca bez mrugnięcia okiem pozbędzie się niepotrzebnego pracownika, który po wypadku staje się dla niego kulą u nogi i niepotrzebnym kosztem. A co dalej z nami, i naszymi rachunkami do opłacenia? Ja polecam zajrzeć do lombardu!
Pracujesz na umowie innej niż umowa o pracę?
Życie jest piękne! Brzmi prowokująco, co nie? Oczywiście, że tak. Życie owszem, bywa piękne, ale zwykle zdajemy sobie z tego sprawę za późno. Wspaniałe momenty w naszym życiu zwykle potrafimy docenić, o ile nie są zbyt długie. Zachód słońca z ukochaną osobą, spędzony na rozgrzanym od słońca piasku, przy butelce aromatycznego, owocowego wina… Tak krótkie momenty i ulotne chwile łatwo jest zauważyć. Gorzej z okresami. Zwykle fakt, że dany okres był piękny i wspaniały zauważamy dopiero kiedy się skończył. Pozostaje nam jednak pytanie, jak poradzić sobie z tymi gorszymi okresami? Recept i odpowiedzi jest bardzo wiele, najłatwiejszą chyba byłoby: być przygotowanym! A jak mamy się niby przygotować na nieznane? Moja odpowiedź jest dość prosta, mianowicie, mieć odłożone pieniądze. Powtarzany banał, że pieniądze szczęścia nie dają ma w sobie nieco prawdy. Z drugiej jednak strony, posiadanie pieniędzy znacznie ułatwia wiele sytuacji, bo mamy o wiele mniej zmartwień na głowie. Pozostaje jeszcze jedna kwestia. Co zrobić, jeżeli kłopoty nas znajdą, a my pieniędzy akurat nie mamy?
Aby poprzeć moją tezę o pieniądzach i szczęściu, chciałbym podzielić się moją historią. Byliśmy młodą parą, pełną marzeń i energii. Zarobki nie były złe, w dużej mierze, dzięki temu, że dorabialiśmy sporo na czarno. Chyba nie muszę tłumaczyć polskich realiów, że w wielu miejscach i zawodach da się zarobić znacznie więcej, jeżeli nie odprowadzamy od tego podatków i kosztów jakie generujemy jako pracownik…
Pieniądze zużywaliśmy na swoje pasje, podróże i zwykłe, przyjemne życie, w którym rzadko kiedy musieliśmy sobie odmawiać drobnych przyjemności. Moją pasją były rowery i turystyka rowerowa. Zarówno zwykłe przemierzanie rowerem trasy z punktu A do punktu B w formie rajdu lub maratonu, ale też downhill. Dla osób mało obeznanych wyjaśnię w najprostszych słowach, że jest to ekstremalne zjeżdżanie z górki. Sport równie wyzywający, co niebezpieczny.
Dalszego etapu można się w miarę domyślić. Jedna błędna decyzja na rowerze, opóźnienie refleksu o ułamek sekundy i zaczyna się katastrofa. W przeciwieństwie do zwykłego upadku na rowerze, tutaj znajdujemy się zwykle na stromym zboczu oraz mamy rozwiniętą znacznie, znacznie wyższą prędkość, a to oznacza znacznie gorsze wypadki. Jest to rodzaj ryzyka, związanego z każdym sportem, nosi się ochraniacze, ale wypadki i tak się zdarzają. A przecież i nie tylko w sporcie? Mnóstwo wypadków dzieje się jak w reklamie batonika Lion, czyli w domu. Tak czy siak moja noga została przy upadku złamana. Nie licząc oczywiście wielu siniaków i otarć, ale to zagoiło się szybko i bez komplikacji. Nie zanudzając medycznymi wyrażeniami, których do końca nie rozumiem, pozwolę sobie określić złamanie jako paskudne. Bycie nieczynnym na przynajmniej kilka miesięcy gwarantowane. Wspaniale. Życie jest piękne, a przynajmniej było jeszcze kilka chwil wcześniej, kiedy pędziło się na rowerze.
I tu zaczyna się drugi epizod mojej opowieści. Co dalej? Telefon do pracodawcy. Miałem kilka różnych zleceń do wykonywania, zajmowałem się wieloma rzeczami, między innymi byłem kurierem rowerowym do rozwożenia drobnicowego towaru po zatłoczonym mieście. Jednak praca na czarno lub umowę zlecenie ma swoje wady, o których dopiero teraz przyszło mi myśleć. Przede wszystkim była to całkowita obojętność każdego z moich pracodawców. Po co im kurier rowerowy ze złamaną nogą? DO WIDZENIA! Zgłoś się do nas, jak będziesz mógł znowu jeździć. Życie uderzyło mnie wtedy z całą brutalnością. Na pewno przez kilka miesięcy będę miał problem, żeby w ogóle chodzić, a co dopiero śmigać na rowerze! Sumując sytuację, zostałem z dnia na dzień bez pracy, środków do życia i możliwości podjęcia pracy.
Co mi pozostało? Szukanie pracy zdalnej lub biurowej, ale do żadnej z nich się wcale nie nadawałem i nie miałem ku temu żadnych kwalifikacji. Czyli życie na kredyt, bo pensja mojej dziewczyny nie wystarczyłaby na utrzymanie nas oboje. Tym bardziej jak doda się koszty leczenia. Ale przecież za coś trzeba zjeść, opłacić rachunki, ubrać się i wiele innych spraw.
Kredytów nie zaciągałem nigdy, bo nie potrzebowałem i nie chciałem. Krótka rozmowa telefoniczna z konsultantem banku, w którym miałem konto dała mi do zrozumienia, że nie mam raczej żadnych szans na jakikolwiek kredyt w obecnej sytuacji. Pozostały mi instytucje typu „kredyt bez BIK” i tak zwane „chwilówki”. Ale cały czas czułem opór, aby zaciągać jakieś zobowiązanie. A jeżeli kwota jaką pożyczę nie wystarczy? Pożyczka nie uśmiechała mi się i szukałem dowolnego innego sposobu, aby jej nie brać. Bo co miałbym zrobić, gdyby noga nie zrosła się tak, jak powinna? Kolejna pożyczka? I następna? Może nie byłem i dalej nie jestem specjalistą od finansów, ale zdawałem sobie sprawę jak wygląda spirala kredytowa, kiedy jedna pożyczka łata poprzednią.
Na pomoc przyszła mi inna instytucja, również trudniąca się finansami, a mianowicie lombard. A czemu niby lombard? Użyłem lombardu jako skupu na swoje bardzo obficie wyposażone hobby, dzięki czemu miałem spokojnie za co żyć. Ale może nieco wolniej, jak doszło do takiej decyzji.
Pierwszy raz jak usłyszałem od koleżanki o lombardzie, nie sądziłem, aby lombard był dobrym pomysłem na skupienie moich drogocennych sprzętów rowerowych. Ale dalsze rozmyślanie nad sytuacją zaczęło mnie przekonywać. Mogłem owszem wystawić moje wyposażenie w Internecie. Allegro, OLX, Gumtree i masa innych portali. A do tego fora maniaków downhillu, grupy na Facebooku i inne opcje. Ale taka sprzedaż zwykle trwa. Wszystko trzeba obfotografować, napisać opis, wystawić, poczekać, kupiec będzie z drugiego końca polski, więc towar trzeba zapakować i wysłać… Masa problemów, tym bardziej jak się ma złamaną nogę.
Postanowiłem spróbować i udałem się do lombardu. Lombard nie był daleko, za taksówkę zapłaciłem grosze, bo lepsza taksówka niż kuśtykanie o kulach z kaskiem rowerowych pod pachą. Założenie go na głowę byłoby wygodniejsze, ale wyglądałem pewnie i tak wystarczająco śmiesznie z kulami…
Nie chciałem zaczynać od moich najcenniejszych i najnowszych nabytków. Najpierw odkopałem moje nieco starsze ochraniacze, kaski i inne akcesoria, które trzymałem nie wiadomo po co. Może dlatego, że wcześniej nie potrzebowałem nigdy pieniędzy na wczoraj i dlatego nie skupiałem się na sprzedaży ich. Poza tym, chyba każdy z nas lubi chomikowanie w swoim hobby? Lombard okazał się mimo mojego bezpodstawnego strachu miejscem przyjaznym. Pan z obsługi nie zadawał idiotycznych pytań, czy głupich komentarzy. Konkretnie i rzeczowo zapytał w czym może pomóc. Na pytanie o dość specyficzny model kasku rowerowego, sprzętu z górnej pólki poprosił o chwilę czasu na wycenę. Wykonał telefon, sprawdził coś w laptopie i zaproponował cenę. Spodziewałem się w sumie pewnie najgorszego, propozycji rzędu pięciu czy dziesięciu procent wartości sprzętu. O dziwo lombard zaproponował całkiem uczciwą wycenę. Owszem, nieco mniej niż mógłbym zdobyć sprzedając na allegro czy w innym ogłoszeniu, ale za to transakcję wykonuję tu i teraz. A gotówki potrzebowałem na wczoraj. Wizyta w lombardzie okazała się szybka, sprawna i całkiem przyjemna. Nie czułem się w lombardzie jak śmieć, osoba spłukana i błagająca o drobne. Potraktowali mnie jak człowieka i działali konkretnie, a to lubię.
Mając nieco pieniędzy na najbliższych kilka dnia zacząłem wystawiać wszystko co mogłem na wszystkich dostępnych serwisach. Robiłem to z nieco ciężkim sercem, ale nie miałem wyboru. Po kilku dniach, kiedy dostałem kilka telefonów i wiadomości z pytaniami o szczegóły dotyczące używanych przerzutek Shimano i pedałów, ale żadnych ofert kupna, wybrałem się do skupu w lombardzie ponownie. Znowu sprzedałem jedną rzecz, aby przedłużyć swoją egzystencję o kolejny tydzień lub dwa, licząc, że coś się sprzeda. W mniej więcej tym schemacie działania udało mi się przebrnąć przez dwa miesiące gipsu. Część rzeczy sprzedała się w Internecie, ale gdyby nie lombard, który był skupem dla mojej kolekcji, to sytuacja byłaby krucha. Udało mi się przeżyć ten okres na pewno nieprzyjemnie, wynudziłem się za wszystkie czasy, jednak udało mi się żyć godnie. Nie głodowałem, od czasu do czasu mogłem sobie pozwolić na jakąś przyjemność, jak taksówka do pubu pełnego kolegów, czy duża pizza z salami.
Po zakończeniu leczenia i rehabilitacji szukałem już tylko pracy na umowę pracę, aby sytuacja taka się nie powtórzyła. Mimo wszystko pamiętam jednak, jak pomocny okazał się w takiej sytuacji skup w lombardzie.
Artykuł powstał dzięki portalowi Skup rowerów Kołobrzeg